Oprogramowanie nie zawsze musi być produktem ostatecznym, sprzedawanym w pudełkach na sklepowych półkach. Może też zamienić się w usługę, którą udostępnia się na żądanie (i za opłatą) klienta. Tego typu model dystrybucji aplikacji określamy skrótem SaaS, czyli Software as a Service, co znaczy właśnie „oprogramowanie jako usługa”.
Na czym to polega? Na udostępnianiu aplikacji klientowi na jego żądanie, poprzez Web 2.0, przez ściśle określony czas. Jaki jest sens ponoszenia kosztów o charakterze abonamentowym, kiedy można zapłacić jednorazowo i mieć aplikację na stałe? Ano taki sens, że niektóre, szczególnie mocno wyspecjalizowane oprogramowanie, potrafi kosztować małą fortunę, na co z całą pewnością nie pozwolą sobie firmy średnie i małe. Tymczasem miesięczny dostęp do takiej aplikacji będzie łatwiejszy do przetrawienia dla finansów niewielkiego przedsiębiorstwa, bo będzie kosztował jedynie ułamek całościowej ceny. W ten oto sposób usługodawca, prócz sprzedaży „pełnej” aplikacji bogatym firmom, może zwiększyć wpływy na ograniczonym udostępnianiu aplikacji biedniejszym kontrahentom, których normalnie nie byłoby stać na wykupienie programu.
Drugą sprawą jest to, że użytkownik będzie miał dostęp do nowej wersji aplikacji w razie wykupu abonamentu. Inaczej musiałby ponownie płacić na pełnoprawną aplikację w nowszej wersji, bądź ponosić koszty przejścia pomiędzy kolejnymi wersjami.
Ponadto taki model dystrybucji usprawnia płynność finansową firmy (dystrybutora), sprawia że wykres wpływów będzie wygładzony, spłaszczony, nie będzie w nim już okresowych skoków spowodowanych wyprzedażą kolejnych wersji oprogramowania, jak ma to miejsce w typowym modelu dystrybucji software`u. Unika się też nadwyżek produkcyjnych towaru (jeśli jest to wersja pudełkowa), którą trzeba magazynować, a później zutylizować (zniszczyć).
Czy to kupując, czy tworząc oprogramowanie, warto zastanowić się nad przyjęciem tego modelu dystrybucji aplikacji. Może to nieść bowiem ze sobą znaczne korzyści – zarówno od strony klienta, jak i software`odawcy.