Wojna cybernetyczna jest kolejnym etapem w rozwoju konfliktów międzynarodowych. Po walkach na dzidy i oszczepy, po bitwach pancernych i powietrznych, po akcjach doskonale wyszkolonych i wyposażonych jednostek specjalnych, przyszła kolej na walki międzykomputerowe. I nie chodzi wcale o żadnej maści starcia multiplayer`owe w popularnych grach strategicznych. Chodzi o zupełnie rzeczywiste zagrożenie dla stabilności światowego pokoju.
Co ciekawe, choć zjawisko to jest jak najbardziej współczesne i nasila się ono w ostatnich latach, przewidziało je dwóch badaczy (John Arquilla i David Ronfeldt) już w roku 1993. Choć może nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że ich prognozy sprawdzą się i to tak szybko. A są na to namacalne dowody. Najpierw może jednak spróbujmy wyjaśnić, czym tak właściwie jest wojna cybernetyczna.
POJĘCIE CYBERWOJNY
W wyjaśnieniu tej kwestii najlepiej chyba będzie sięgnąć do przemyśleń analityków RAND Corporation. Określają oni cyberwojnę jako sposób prowadzenia operacji wojskowych przy uznaniu informacji jako zasobu strategicznego. Jednocześnie działania te nie muszą być skierowane jedynie na zdobycie maksymalnej ilości informacji na temat (potencjalnego) przeciwnika oraz na ochronę własnych zasobów, ale i także na zakłócanie działania, czy wręcz niszczenie systemów wymiany informacji (i ogólnie systemów komunikacyjnych) przeciwnika.
WOJNA SIECIOWA
Co ciekawe, naukowcy rozróżniają także, jako odrębną kategorię, pojęcie wojny sieciowej (z ang. netwar). A jest ona, wedle definicji, konfliktem ściśle powiązanym z informacją, lecz nie jest operacją wojskową (choć niektóre działania w obu tych pojęciach mogą się ze sobą pokrywać). Prowadzona jest ona przez podmioty takie jak naród, czy grupa społeczna (czy tak jak naprędce i spontanicznie utworzona na początku 2012 roku w Polsce grupa oporu przeciwko wprowadzeniu ACTA), a ich celem jest w głównej mierze przekazanie informacji, a nie ich kradzież. Dlatego też w skład wojny sieciowej wejdą takie działania jak: kampania psychologiczna, kampania wywierająca nacisk na procesy polityczne, społeczne i kulturowe, a także nacisk na lokalne media, czy wreszcie działania propagandowe i dyplomatyczne. Definicja netwar wspomina także o infiltracji sieci komputerowych oraz baz danych.
WOJNA TERAŹNIEJSZOŚCI
Definicje te na niewiele by się zdały, gdyby były jedynie pustymi teoriami bez pokrycia w rzeczywistości. Dlatego też warto wspomnieć o kilku wydarzeniach, które to potwierdzają. Nie trzeba nazbyt długo szukać, aby odnaleźć działania rosyjskich czy chińskich szpiegów penetrujących sieci obcych państw. A czynią to osobiście, jak choćby Alexey Koretnikow, który zatrudnił się w Microsoft`cie jako tester oprogramowania, a który po 9 miesiącach pracy został aresztowany za szpiegostwo i deportowany, bądź też czynią to zdalnie, jak chociażby Chińczycy, którzy na brytyjskich targach i wystawach (w roku 2010) przekazywali przedsiębiorcom podarunki w postaci kamer i kart pamięci zainfekowanych oprogramowaniem szpiegowskim.
Zresztą, nie bez kozery wymieniłem przykład rosyjski i przykład chiński. Jak w marcu 2010 roku ogłosiło NATO i UE, liczba ataków na ich sieci wzrosła w znacznym stopniu w przeciągu ostatnich 12 miesięcy, a jako kraje będące „bazą wypadową” atakujących wskazano właśnie Chiny i Rosję.
CO NAM DO TEGO?
Zastanawiasz się jaki ma to wpływ na nasze codzienne życie? OGROMNY! Skoro bogate państwo czy korporacje nie są w stanie obronić się przed obcym cyber-najazdem, to co dopiero my – maluczcy? A możemy na tym stracić wiele, choćby oszczędności życia zgromadzone na koncie bankowym. Tak właśnie w 2010 roku hakerzy przy pomocy czarnorynkowego oprogramowania za 1,2 tysiąca dolarów wyprowadzili z pięciu największych banków USA i Wielkiej Brytanii… 12 milionów dolarów! Opłacało się? Opłacało, nawet biorąc pod uwagę, że w sprawę zamieszanych było około 100 osób.
Ponadto to kwestia bezpieczeństwa narodowego, które w Polsce zdaje się tak bardzo ignorowana. A wskazuje na to choćby nonszalancja Donalda Tuska, którego rządowe konto premierowskie było zabezpieczone niezbyt ambitnym hasłem, a zarazem który „padnięcie” serwerów rządowych nazwał… nadmiernym zainteresowaniem internautów. A tu chodzi przecież o bezpieczeństwo obywateli i ich wszelkich danych przechowywanych w instytucjach państwowych. Społeczna ignorancja na tego typu sytuacje to zezwolenie i zachęta dla hackerów do wykradania naszych poufnych danych. A chyba tak naprawdę nie stać nas na to.